Erasmus, przygoda czy wyzwanie?

Erasmus, przygoda czy wyzwanie?

Zacznijmy od początku, bo te są najtrudniejsze. Podróże małe i duże zawsze wymagają od nas wkładu własnego, wysiłku aby doszły do skutku, a każdy zaplanowany element został wykonany z niezwykłą starannoscią. Teraz wyobraź sobie tą pierwszą dużą podróż za granicę, która zakończyła się mieszkaniem w najcudowniejszym miejscu jakie mogłem sobie wyobrazić przez prawie 5 miesięcy! (ażeby tylko, wrócisz na pewno). Ale czy koloryt tego wszystkiego i zwieńczenie wyjazdu równa się początkom?

                Erasmus jest przygodą, którą absolutnie polecę każdemu studentowi, czy odważnemu czy mniej, bo jak wspomniałem może i początki bywają trudne, ale ostatecznie wynosisz z tego pulę wspomnień, znajomości na całe życie, a także drugi dom. Może i chwile bywają ulotne, ale wspomnienia zostają z nami przez lata. Pierwszy samolot, pierwszy kontakt z inną kulturą, pierwsze prawdziwe rozmowy po angielsku, gdzie gubisz się z nerwów przy połowie słów, które znasz.. ale ostatecznie lądujesz w innym kraju na co osobiście się zdecydowałeś i jednak mimo pierwszych łez (równie ostatnich uwierz, chyba że ze szczęścia) realizujesz plan, który sobie wyznaczyłeś.

Tak właśnie wyglądały początki, wybierając się na Erasmus do Coimbry, nie wiedziałem wtedy nawet jak wypowiedzieć nazwę miejscowości, w mojej kieszeni były rozmówki portugalskie i próbowałem się wyuczyć pierwszych słów typu Bom dia, czy Obrigado. W samolocie i przed wyjazdem wyczytałem chyba wszystko co mogłem, ale wciąż Portugalia była dla mnie absolutnie nieodkryta. Moja decyzja o wyjeździe tam była równie spontaniczna, jak siedzenie w samolocie półtora miesiąca później opuszczając swój kraj – z myślą, hej, przecież ja się przeprowadzam do Portugalii!

Porto – tam zaczęła się przygoda przetrwania, pierwsze godziny były trudne. Pierwszy wieczór? Zepsute kółka od walizki ważącej 20kg, którą nosiłem w rękach, brak orientacji w terenie i utrudniony dostęp do Internetu, poprzez koszta generowane przez sieci za granicą i wciąż dwie godziny od Coimbry. Nie zapominam o deszczu, który aż opisywał mój wewnętrzny stres niczym łzy lecące z nieba i z moich oczu pytające co dalej! Finalnie błąkając się na nieznanych terenach, zestresowany miałem ochotę położyć tylko zmęczone ciało w pościeli i dać temu spokój, a zająć się problemem jutro, jednakże siła i wyzwanie postawione mówiło mi nie! To dziś zaczyna się Twój dzień i przygoda, dotrzesz gdzie trzeba, poradzisz sobie. Wewnętrzne głosy bywają bardzo przekonujące. W ostatniej chwili już prawie rezerwując pokój w hotelu coś tknęło by dopytać o dojście na Rede Expressos – tak nazywają się linie autobusowe wożące ludzi po całej Portugalii. Gdy okazało się, że są tuż za rogiem to był pierwszy znak, który spowodował, że na twarzy zmęczonego młodego osobnika pojawił się uśmiech.

Po dwóch godzinach podróży znalazłem się w miejscu, w którym z pewnością zostawiłem później swoje serce. Coimbra to miejscowość znajdująca się w połowie drogi pomiędzy Porto, a Lizboną. Bardzo czarująca, magiczna, pełna życzliwości i cudownych ludzi. Miasto, w którym nie tylko dobrze zjesz, poznasz kulturę, poznasz wspaniałych ludzi, ale przede wszystkim w całym tym pędzie życia ludzkiego (prowadzonego zwłaszcza w Polsce) odpoczniesz mentalnie jak nigdzie, odzyskasz spokój, który poszukujemy miesiącami.

Studia, bo z pewnością każdy Erasmusowy student będzie mieć wątpliwości co też się wydarzy, jak to będzie wyglądać i jak zdać sesję. Studia – po angielsku, czy po portugalsku? Jak się porozumieć w wykładowcami? Czy koledzy z grupy mnie zaakceptują? Pytań już pierwszego dnia nie brakuje. Strach jest wszechobecny, ale trzymasz gardę i nie pokazujesz po sobie wątpliwości. Wchodzisz na najstarszy uniwersytet w Portugalii i udajesz, że wiesz gdzie jest każda sala, niczym Portugalczyk błądzący w mgle. Nawiązując Coimbra ma ten przywilej posiadania najpiękniejszego uniwersytetu, niczym błąkający się Harry Potter po zakątkach ulicy Pokątnej, gdzie uniformy uniwersyteckie – togi Portugalczyków wręcz przemawiają do Ciebie, że znalazłeś się w absolutnie magicznym świecie.

Jednakże, strach ma wielkie oczy! Pierwsze dni, nowe środowisko i  nowi ludzi zawsze stresują, ale przecież po każdej burzy wychodzi słońce, a ono wyszło już kilka dni później. Gdzie pędząc na sale uniwersyteckie spóźniony kilka minut obawiasz się bury, a przychodząc nie ma nawet wykładowcy. Po miesiącach staje się to dla człowieka bardzo naturalne, że jesteś spóźniony pół godziny na zajęciach, aczkolwiek przygody się też zdarzają, gdy na określone zajęcia student nie dociera. Reakcja uczelni wciąż zaskakiwała, jak wiele rzeczy można ominąć, zapomnieć, albo wypisać zwykłym referatem by uczestnictwo zostało zaliczone. O samych studiach mógłbym roztkliwiać się, ale one były dodatkiem do tego życia. Tak naprawdę Erasmus to przygoda, to czas w którym złapiesz oddech, studia są bardzo mało wymagające, a jednocześnie wynosisz z nich ogrom informacji, bo wiele zajęć odbywa się w terenie.

Studia, studia.. Przecież każdy erasmusowy student dobrze wie, że to część fantastycznej przygody, część obowiązków, gdzie wciąż jesteś zafascynowany miejscem, w którym się znalazłeś, a jednocześnie zaczynasz poznawać ludzi – automatycznie, poprzez biuro erasmusowe, studia czy też zwykłe zakupy. Zwątpienie w siebie zaczyna zanikać, przecież nie jesteś jedyną osobą w tym całym chaosie, w którym na początku rozlewałeś pierwsze łzy, a teraz łykasz każde pierwszy kontakt, niczym introwertyk zamieniający się w ekstrawertyka. Pierwszy koty za płoty powiedziałby Polak! A ilu Polaków jak się okazało jest na miejscu, Poznań, Warszawa, Kraków, Wrocław, wymieniajmy tylko dalej miejscowości osób, które zdecydowały się na podobny szalony pomysł w życiu.

Czas na przyjemności, czas na wspomnienia, które nie znikają po latach. Praça da República, bo do tego miejsca z pewnością wróciłbym najchętniej. Zwykły plac łączący studentów w większość wieczorów. Plac, w którym gromadzą się ludzie (przynajmniej wtedy mogliśmy!); ludzie łaknący nowego towarzystwa. Studenci spragnieni imprezy i nowych kontaktów. Fino, chociaż w moim przypadku could be caneca, lecące z kranu. Fino to małe piwko, a caneca to klasyczne duże. Shoty tequili, matko! Tequila w tym całym środowisku była absolutnie pyszna. Ludzie gromadzący się pod knajpami, przed którymi stanie ze zwykłym piwem czy drinkiem, nie stanowi dla policji żadnego problemu. Takich przywilejów brakowało w Polsce, ale szybko uczyliśmy się portugalskiej kultury.

Dawid Peisert